Pokaż mi kod z produkcji, a powiem ci... że się niczego nie boisz

Odkąd rozwijam aplikację SpeechRank do oglądania wystąpień z konferencji, inaczej patrzę na prelekcje. Akurat trwa Scalar, podczas którego nagrywani prelegenci uczą i bawią publiczność monadami, makrami, typeclass'ami i innymi czeluściami języka. Tyle, że wszystkie te elementy (jak kiedyś wspominał Michał Płachta) wchodzą w skład złożoności przypadkowej. Natomiast złożoności właściwej, mającej związek z problemami natury biznesowej w wystąpieniach jest jak na lekarstwo. Historie z bitew i wojen wygranych na produkcji po krwawych starciach z kompilatorem, bibliotekami, lambdami, aktorami i Future'ami są raczej w mniejszości. 

Myślałam przez chwilę, że może ta społeczność gardzi kodem produkcyjnym, uznając za punk honoru pull requesty do Akki. Albo, że to przez fakt związania Scalara z jedną technologią. Ale jak sięgam do wspomnień z innych konferencji, to wszędzie jest podobnie. Co ciekawe, najchętniej oglądamy wystąpienia z praktycznymi wskazówkami, płynącymi z bogatych doświadczeń projektowych. Kiedy natomiast przychodzi nam wystąpić, najczęściej wybieramy formę, w której chcemy wytłumaczyć jakieś zagadnienie lub pochwalić się nowo znalezioną biblioteką. 

Dlaczego tak robimy? Bo dużo łatwiej jest powiedzieć "należy", albo "można", niż "my robimy tak" i rzucić się lwom na pożarcie. Bo na pewno da się lepiej, wydajniej i ładniej. Sami mamy zawsze z tyłu głowy niedopisane testy i kod wymagający refactoryzacji, więc wstydzimy się go pokazać światu. To tak, jakbyśmy mieli wpuścić perfekcyjną panią domu do mieszkania w środku tygodnia. Wiadomo, że do czegoś można się przyczepić. Dlatego darzę niezwykłym szacunkiem prelegentów, którzy pokazują statystyki z sześciu miesięcy ich implementacji mikroserwisów na produkcji, zamiast na fali hajpu tłumaczyć monady.

Komentarze

  1. Hej Ola,

    Rzeczywiście trafna obserwacja. Co więcej większość technologii świetnie działa przy Hello World, ale na produkcji okazuje się, że wszystko ma swoje zady i walety.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć Michał, no właśnie tzw. Hype cycle działa tak, że pojawia się jakiś nowy soft, ludzie budują Hello wordy i są zachwyceni, jadą z tym na konfy, publiczność zachwycona rzuca to na produkcję i tam następuje zawód. Po roku pojawiają się prelekcje o tym, dlaczego ta biblioteka jest beznadziejna. W międzyczasie ktoś wymyśla nową, która naprawia problemy tamtej i tak w kółko...

    Mało jest niestety prelekcji o tym, że coś działa na produkcji, obsługuje X requestów na minutę, działa dobrze z technologią A, ale z technologią B są problemy. A szkoda!

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie tak.
    Wujek Bob nazywa to "biciem piany" (churn).
    Jeśli masz ochotę, to zapraszam Cię do przeczytania mojego tłumaczenia Jego artykułu o tym zjawisku: https://michalkulinski.blogspot.com/2017/02/bicie-piany.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Przepraszam Ola, rzeczywiście. Padłaś ofiarą moich wysiłków do popularyzacji idei Wujka Boba wszystkim i wszędzie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jeśli jesteś najmądrzejszą osobą w pokoju, to jak najszybciej zmień pokój!

Fastline dla kobiet w IT? Nie, dziękuję.

Kto jest bardziej inteligentny od Ciebie?